Polski   English
A A A

teksty

Pojawiam się w Węgajtach. To tak jakby ktoś do ręki dał mi zwój nut - muzyczny zapis jakiejś starej pieśni w dwudziestu akordach. Ja nie jestem muzycznym stworzeniem. Czuję się bezradna. Jak to wyśpiewać? Jak wygrać? Czy łyżeczki od herbaty odtworzą mi tę pieśń na karpackich cymbałach?

Akord pierwszy
Wsłuchanie się w łąkowo - polną drogę do Węgajt. Zdenerwowane szczekanie sąsiedzkiego psa, któremu przed nosem przechodzi zbyt wielu ludzi. Nieprzeciętnych ludzi. Zapraszający szum zwykłych wysokich traw. Dom. Niestodoła - teatr.

W lipcu psy śpią na łapach
w psim śnie pola i ludzie
I pilnuje ich anioł
Uwiązany przy budzie
*

Akord drugi
Sobota - atmosfera pierwszego festiwalowego wieczoru. Choć może słowo „festiwal” nie jest tu odpowiednie, może zbyt kojarzy się z „prędkimi” festiwalami dla rekinów światowej finansjery - molochami biurokracji, rywalizacji i często dezorganizacji, które pożerają nadrzędną wartość treści artystycznego przekazu. A Wioska Teatralna nie była molochem i choć zgromadziła ludzi z różnych stron świata, choć słyszało się kilka języków porozumiewania, nie utraciła kameralności, wiejskiej specyfiki otwartości, która zapraszała do Spotkania.

Wieczór więc zaczęliśmy słowem i muzyką, które popłynęły od gospodarzy. Od dziewiętnastej słuchaliśmy fińskiej opowieści. Spektakl w reżyserii Wacka Sobaszka - „Kalevala, fragmenty niepisane” - artystycznie i oficjalnie otworzył Teatralną Wioskę. Wspólna wędrówka do wsi tuż po spektaklowych wrażeniach zintegrowała krótki pochód widzów i twórców w grupę muzykantów i tańczących!

Akord trzeci
Na nowo odkryło się we wsi niezwykłą pojemność maleńkiej remizy - miejsca znaczącego, bo tętniącego rytmem nadawanym przez Kapelę Terenową i jej gości. „Ostrym kursem tańca” nazwano koncert, który stał się prawdziwą wiejską potańcówą na dzień dobry.

Noce są długie niewymownie,
pora na sen,
czas na opowieści,
na picie wina i zabawianie
gościa, co przybył z daleka.
*

Akord czwarty
W niedzielny poranek należało się przywitać z lasem. Dzień wcześniej powitali się ze sobą ludzie. Przebieżka pośród drzew zainicjowała „ruchowe improwizowanie cielesne” na deskach teatru pośród uczestników warsztatów prowadzonych przez Justynę Wielgus. „Improwizacje” miały taneczny charakter, ale wykraczały poza taniec, koncentrowały się na aspekcie świadomości własnego ciała, swoich ruchów i na wrażliwości na partnera. A wrażliwość na Drugiego dogłębnie wyostrzyła się nam po południu, gdy o siedemnastej wzięliśmy udział w pokazie Laboratorium Teatrum Fenicium z Helsinek.

Akord piąty
„W kręgu pieśni Kalevali” to wzruszający jednoosobowy koncert w nietandetnym blasku świec - pokaz pieśni w wykonaniu Kaisli Kaastralo, która scenę stworzyła pośrodku nas - widzów, wprowadzając nastrój specyficznie osobisty, kameralny, ale nie patetyczny, ani nie hermetycznie izolujący ją od nas.

Akord szósty
„Madam Eva, Ave Madam”. Jeszcze tego samego wieczoru obejrzeliśmy filmową dokumentację przedstawienia teatru Zenkasi, którego twórcy - Katarzyna Bazarnik i Zenon Fajfer - opowiadali o swojej współpracy z niepełnosprawnymi, których uczynili aktorami.

Kwitną kule drewniane
Wisząc w sadu koronie
Człowiek w cieniu ich drzemie
W drzemce widzi że jabłoń
Schodzi z nieba na ziemię
*

Akord siódmy
Późnym niedzielnym wieczorem, na podsumowanie bogatego repertuaru dnia, obejrzeliśmy „Drogę żywiecką” Cieszyńskiego Studia Teatralnego. Wspomnienie spektaklu Bogdana Słupczyńskiego każe przedstawienie kojarzyć z Wysiłkiem, jaki kosztował twórców tego pokazu - poczynając od zbudowania pod gołym niebem własnej sceny, poprzez zwarty rytm samego spektaklu, aż po prędkość zniknięcia zespołu z Węgajt jeszcze tej samej nocy. Szkoda, że tak szybko...

Ależ się spieszysz maleńka stopo!
Uszanuj oddech świata i serce wariata
*

Akord ósmy
Rytm nowego tygodnia zaczęliśmy poniedziałkowymi warsztatami z samego rana. Kaisla Kaastralo prowadziła zajęcia aktorskie - w szerokim rozumieniu słowa „aktorskie”. Obserwator powiedziałby, że były to warsztaty ruchowo- i śpiewno- poszukujące (poszukujące - czego? harmonijnej postawy siebie samego? własnej energii pośród innych?). Rytm budzi pieśń, a rytm tych warsztatów na pewno doprowadził uczestników do ich wewnętrznych pieśni, o których tylko oni sami mogą zaśpiewać...

Akord dziewiąty
Równorzędnie do rytmu Kaisli swoją „muzykę” tworzył Paweł Górecki, który z grupą uczestników rozmawiał o sztuce performance. Z nut tych rozmów powstał na końcu tygodnia oryginalny koncert, „pokaz absurdu w mżawce” - pogoda bowiem była na podsumowanie bardzo niespokojna...

Akord dziesiąty
Artystyczne popołudnie zaczęliśmy lirycznie i intymnie. Barbara Rang podzieliła się z nami swoimi wierszami, których polsko-niemiecki cykl nosił nazwę „Das Eine Gefuhl”. Wyciszeni tym poetyckim rytmem opowieści i zapachem zielonej herbaty z kardamonem, którym przesiąknięte było całe Klepisko, przenieśliśmy się na Scenę, by wziąć udział w pokazie "work in progress" teatru Omma Studio i zespołu Ierapetra z Krety.

Akord jedenasty
Reżyser Antonis Diamantis oparł się na dziele Nikosa Kazantzakisa, tworząc spektakl pt. „Ascetica”. Pierwsze skojarzenie z tym przedsięwzięciem każe przywołać na myśl określenie - „próba pokazania trudu”. Nasza uwaga była rozdwojona na wydarzenia dziejące się na scenie i obrazy wyświetlane na ścianie - film Godfrey’a Reggio - jeden z trzech esejów („The Qatsi Trilogy”) o autodestruktywnym wpływie nowoczesnego świata. Mowa o trudzie człowieka wobec wymogów cywilizacji. Czy można w ten sposób uprościć? Czy film był wiodący w pokazie Diamantisa? Czy odpowiednio dopracowane przedstawienie teatralne, bez eseju Reggia, mogłoby być wystarczające?

Akord dwunasty
Warsztaty Kaisli i Pawła stanowiły już trzon zajęć każdego przedpołudnia, a we wtorkowy wieczór zobaczyliśmy polską premierę filmu Dirka Susziesa „Resist: Stawiaj opór!”. Tytuł tego projektu o Living Theatre stał się inspirującym hasłem dla określenia charakteru tegorocznej Wioski. Warto było więc zadać sobie pytanie: Przed czym stawiamy opór?

W chwili, kiedy przy kolacji bronisz niedorzecznych racji,
Żal za głupstwem topiąc w wódzie - giną ludzie.
Giną ludzie, gdy głosujesz za pokojem
I próbujesz bunt sumienia zbić doktryną, obcy giną.
W chwili, gdy rozrywki żądasz, w telewizji mecz oglądasz
Lub się pławisz w słodkiej nudzie - giną ludzie...
*

Akord trzynasty
Po obejrzeniu irackich zdjęć Tomka Sosnowskiego wzięliśmy udział w performensie „Aldik” Jaśka Sobaszka i... Jimmiego, psiaka Sobaszka! Pojawienie się psa na tle ekranowych obrazów (w tym zdjęć Maćka Łepkowskiego), nawiązujących tematycznie do konsumpcyjnego żywota, jaki wiedziemy, to... artystyczny przypadek!

Akord czternasty
Późnym wieczorem Saba i Mietek Litwińscy zaprezentowali swoje „Opowieści perskie” - pokazali nam zdjęcia z pobytu w Iranie, opowiadali o tamtejszej religii, kulturze: muzyce, poezji, tradycyjnym teatrze i codziennym życiu. Zobaczyliśmy też film z miejsko-ludowego widowiska pasyjnego „Ta’ azija”.

Akord piętnasty
Środowa Wioska była „przejściem z obiadu w kolację”. Kończyły się warsztaty Kaisli i Pawła, a zaczynały zajęcia śpiewu Gendosa - Gennadija Tchamzyryna z Tuwy. Do tego zupę dnia przyprawił kolejny otwarty kurs tańca Kapeli Terenowej. Środa uderzała w coraz wyższe nuty zakończenia „festiwalu”, więc zapowiadała skondensowane podsumowanie. I oto przyszło ono dzień później!

Akord szesnasty
„Kolacja” była wyrafinowanym dziełem kulinarnym. Czwartek był bogaty w przyprawy - melodie, kolory i rytmy. Porannym warsztatom Szamana z Syberii jeszcze bardziej wysublimowanego smaku dodała popołudniowa demonstracja warsztatu Flamenco, prowadzona przez nieprzeciętnego tancerza z Łużyc, który zwie się Metody Wawrzyniec Rietsch. Demonstracja próbowała zdobyć miano warsztatu, scenę rzeczywiście wypełniało mnóstwo chętnych uczestników, jednak przyspieszony kurs tak trudnego tańca pozostał raczej przyjemnością obserwacji i „powierzchownej partycypacji”.

Akord siedemnasty
Po próbach liźnięcia wyrafinowania Flamenco przyszła wreszcie pora na finał. Egzotycznym pokazem dla Węgajt była parada hinduskiego zespołu Milon Mela. Przez ulicę wsi przeszedł pochód wielobarwnych bębniarzy, tancerzy i akrobatów. Widowisko można by skojarzyć najprościej z estetyką karnawału lub bardziej wyrafinowanie - ze zdesakralizowaną (wszak nikt nie opowiadał nam w świątyni opowieści o życiu Kriszny) i skróconą (parada nie trwała dziewięciu dni...) wersją ceremonii Krysznanattam (powstałej w Indiach, w stanie Kerala w XVII stuleciu). Chociaż właściwie takie zestawienie jest sztuczną próbą znalezienia powiązań Wiejskiej Parady z indyjskim teatrem. Czy rzeczywiście przypatrywaliśmy się licznym kombinacjom mudr artystów przypominających wyszkolonych Najarów? Oczywiście nie! Milon Mela raczej czuli się jak twórcy, którzy pokazują turystom kolorową namiastkę swojej kultury, jak karnawałowicze, którzy wciągają zgromadzonych do współuczestnictwa. A takie poczucie na pewno wszyscy mieliśmy, idąc piechurem z zespołem przez wieś.

Mela dał nam namiastkę Indii - kultury barwnej, „zdesakralizowanej”, gestycznej. Hindusów - twórców o niezwykłym poczuciu rytmu i... smaku (nalewana - tylko do połowy kubka - czarna herbata szła sprawnie tak jak... my szliśmy wtedy w kolorowej paradzie!).

Akord osiemmnasty
Parada z Milon Mela to, przesadnie rzecz ujmując, procesyjna chorea, która zamieniła się w cykliczną przy stawie i remizie. To właśnie tam należałoby widzieć nie przesadnie nazwane - epicentrum sfery sacrum pod „lnianym niebem” - miejsce, w którym dzieci z Węgajt i Dąbrowy Dolnej stworzyły przedstawienie do słów Alicji Imiołek. „Zaklinanie Żab” w przepięknej, wiklinowej scenografii i inscenizacji Krzysztofa Wrony to spektakl plenerowy „Teatru pod lnianym niebem”.

Akord dziewiętnasty
Procesja ruszyła dalej, dzieci zaczarowały lniane niebo w ciemną sztruksową mżawkę, która omamiła wszystkich! Na szczęście Zbiorowe Chcenie, podsycane rytmami wytrwałej Kapeli Terenowej, dało nam obejrzeć ciekawe pokazy grup warsztatowych. Obejrzeliśmy wystąpienie grupy Kaisli, przypominające zindywidualizowany pokaz wschodnich sztuk walki z nutą absurdu. Jednak prawdziwym zderzeniem z groteską był dopiero efekt pracy Pawła ze swoją grupą. Podczas gdy deszcz zastanawiał się czy spaść i postraszyć, performerzy wytrwale oddawali się „zachowanym zachowaniom”, jeśliby sparafrazować Richarda Schechnera. Takim, które wchodzą w relacje z nami - współuczestnikami i z mżawką węgajcką...

Akord dwudziesty
Podczas gdy w piątkowe przedpołudnie „mantrycznie pobrzmiewał” jeszcze Gendos i uczestnicy jego warsztatów, Wioska Teatralna (wymęczona niezdecydowaniem deszczu, który poprzedniego dnia grał dziewiętnasty akord letnio-węgajcki) dochodziła delikatnie do swojego końca. Właściwie doszło do końca tylko jej ciało. Jej myśli, emocje i uczucia, wszelkie impulsy jakby elektrony, były rozproszone gdzieś po Węgajtach i już poza nimi - w duszach tych wszystkich, którzy byli w drodze do domu.

We mnie najwięcej impulsów zostało po wydarzeniach, które nie pojawiły się w oficjalnym programie Wioski. Spontaniczny koncert Saby i Mietka Litwińskich któregoś z wieczorów pobrzmiewa we mnie cały czas, kołacze, szuka melodii, próbuje sobie przypomnieć siebie. Jest czymś wyrwanym z kontekstu, pozakontekstowym, niezwykłym. To było Wydarzenie z materii nieziemskiej, może z gwiezdnego pyłu? Wszak Sol et Luna...

Podobnie spektakl Małgorzaty i Piotra Rogalińskich. Przepiękny prezent ślubny dla przyjaciół. „Pieśń o miłości”. Utkany cierpliwością i precyzją. Mówią słowami „Pieśni nad Pieśniami”, że „jesteś ogrodem zamkniętym”, ale i „źródłem żywej wody” w tym ogrodzie, więc czymś otwartym na niego - na siebie samego. Czy otwarcie na siebie nie oznacza otwarcia na Drugiego?

Żywym wspomnieniem zostanie wieczorny koncert trąbkowy, który nieplanowanie zabrzmiał któregoś dnia chyba w całym lesie, o porze już ciemnej i nieprzyzwoitej. Słuchałam go na łąkowej drodze, w cudownym towarzystwie, idąc do Noclegowni. Jestem pewna, że wpisał w melodię Wioski swój niepowtarzalny akord, który powinien zagrać pewniej za rok.

Impulsy, iskierki Wioski są wspomnieniem jej ciała. Można przypomnieć sobie Miłe Spotkanie i nazwać je Serduchem Wioski. Można pamiętać o Tańcowaniu i przywołać obraz Nóg Wioski.

Widziałam Wioskowe Odnogi Węgajt obok cygańskiego wozu, świdrowały mi przed oczami osób, wybijały rytmy nad trawą i kwiatami, które wybaczyły swoje zerwanie i ususzenie (podczas całego tygodnia Klepisko upięknione było świeżymi kwiatami z mokradeł).

Umysł Wioski miał swój odpoczynek dopiero po południu, gdy minęły rozmowy i teoretyczne podsumowania. Wtedy, gdy siedliśmy w garstce na deskach sceny, gdy ogrzewała nas odwewnętrzna chęć podziękowania za Wioskę, parująca herbata z kardamonem i jakiś alkohol w butelce. Po tym, gdy odwołaliśmy się już do swoich krytycznych, organizatorskich zmysłów, które podsuwały pomysły na następny rok, poczuliśmy pulsujące zmęczenie - rytm muzyki, która nie znikała, ale cichła, chyba na jesień i zimę...

Odkopiemy potem tę melodię. Na wiosnę jej brzmienie będzie znów wzrastać pod powierzchnią ziemi tak, że latem przypomni nam się naskórek dwudziestu akordów.


Daria Mielcarzewicz